7/04/2011

Dawno, dawno temu...

23. edycja Karnawału Blogowego RPG traktuje o naszych początkach z grami fabularnymi. Trudno się nie zgodzić, że to świetny temat. Można cofnąć się wstecz te kilka (~naście) lat i powspominać, oddać się nostalgii. I to właśnie wtedy, kiedy przeżywam na nowo miłość RPG, czego skutkiem jest chociażby założenie tego bloga. Pozwolę sobie sięgnąć pamięcią jeszcze daleko przed tym, jak w ogóle usłyszałem o RPG.


Bo wyobraźnia to podstawa
Nie od dziś wiadomo, że małe dziecko ma o wiele większą swobodę popuszczania wodzy fantazji aniżeli dorosły. Piaskownica zamienia się w plac budowy, plac zabaw poligonem a drewniany badyl stalowym mieczem o inkrustowanej rękojeści, którego ostrze odbija słoneczne refleksy w oczy wyimaginowanych wrogów...

Pamiętam jak budowałem z Lego ogromne statki kosmiczne i futurystyczne roboty a później snułem historie na miarę space opery. Przez miesiące zbudowane konstrukcje nie były rozbierane, ponieważ "opowieść wciąż trwała". Od czasu do czasu "unowocześniałem" niektóre elementy, rozwijałem roboty, w trakcie przebiegu akcji pojawiały się nowe i stare postacie, które ginęły (a przynajmniej głównemu bohaterowi tak się wydawało), by powrócić wraz z nowym złowieszczym planem, czasem jako cyborg czy mutant. Historie były pełne twistów i motywów podobnych do tych z telenowel (zły brat bliźniak, wiecznie powracający arcywróg, przekonanie bohatera pozytywnego do tej Złej Strony). Fabryczny wygląd action figures nigdy nie odpowiadał mi do końca. Zawsze dorabiałem im własnoręczne gadżety z papieru czy z folii aluminiowej. Tak dozbrojone "ludziki" brały później udział w wielkich epickich pojedynkach, bitwach - z czasem ewoluowały, otrzymywały nowy ekwipunek, coraz silniejsze moce.

Nigdy nie bawiło mnie odtwarzanie wydarzeń z bajek i seriali przygodowych. Zawsze wolałem tworzyć coś własnego, na swój sposób unikalnego. Istne sagi zrodziły się wówczas w umyśle dziecka.

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o "RPG"
Założę się, że spora część graczy jeszcze grubo przed tym, jak poznali czym są "gry fabularne", usłyszeli magiczny skrót "RPG", o dziwo wykorzystany w czymś zupełnie innym. Mowa o cRPGach. Serie takie jak DiabloBaldur's Gate zdobyły miano kultowych, klasycznych gier na PC. Tylko, że ja nie miałem okazji  spędzić kilkudziesięciu godzin gry nad tymi cyfrowymi odpowiednikami RPGów - komputer posiadam w gruncie rzeczy od niedawna, dotąd byłem zapalonym konsolowcem (jak znajdę czas, spróbuję nadrobić zaległości ;P). W moim przypadku, kiedy pierwszy raz usłyszałem, jak ktoś określa mianem gry cRPG, mowa była o... Resident Evil (sic!) Co wspólnego z tym rodzajem gier ma przygodówka/ survivor horror? Jedyną wspólną cechą jest chyba istnienie okna ekwipunku, ale w zasadzie to i tak zupełnie inna para kaloszy. I tak oto przez całą podstawówkę byłem święcie przekonany, że RE jest cRPGiem...

Gra fabularna? Brzmi ciekawie...
Pierwszy raz styczność z tym, czym nazywamy "grami fabularnymi" miałem w gimnazjum. Usłyszałem kiedyś w szkole jak grupa moich przyjaciół prowadziła pełną emocji dyskusję. Okazało się, że niedawno odbyli pierwszą sesję gry rozgrywanej na podstawie Władcy Pierścieni. Dopiero co film wchodził, więc się zaciekawiłem - A co to za gra...? Na czym polega...? Czego używacie do jej rozegrania...? No i wkręciłem się.

Pierwszym moim skojarzeniem był jeden z odcinków kreskówki Labolatorium Dextera, gdzie trzej przebrani za fantastycznych bohaterów nerdy siedzieli wokół stołu usłanego kartkami z jakimiś planami, na których spoczywały figurki a jeden z nich za jakąś zasłonką rzucał dziwacznymi kośćmi do gry i... oszukiwał :) I tak też na tym przykładzie przyjaciele tłumaczyli mi czym jest RPG. Dopytywałem się o figurki i plansze, a ci oznajmiali mi, że nie są potrzebne do gry, ponieważ cała akcja rozgrywa się w wyobraźni graczy. Niezwykle ciężko było mi pojąć to - jak to w wyobraźni? No ale przecież między bohaterami, nawet wyimaginowanymi, dzieli jakaś (wyimaginowana) przestrzeń; ruch taktyczny i te sprawy - to chyba ważne podczas toczenia walk? Dopóki nie wziąłem udziału w pierwszej swojej sesji, nie mogłem uwierzyć, że nie prowadziło to do chaosu. Byłem święcie przekonany, iż każda gra ma zamknięte zasady, według których trzeba się trzymać - nie ma miejsca na improwizację. I pomyśleć, że dzisiaj uważam figurki i plansze za zupełnie zbędne do prowadzenia ciekawej, ba! nawet realistycznej sesji...

Ale to było pseudoRPG
Pierwsze sesje pamiętam jakby były wczoraj, pomimo, że nie miałem... postaci. Na początku pojawiłem się tylko po to, by poobserwować, zobaczyć na czym to wszystko polega i w końcu zdecydować czy w to wchodzę, czy jednak szkoda na to czasu... Choć pierwsze podejścia były pełne nonsensów typu: potwór padł martwy i wyskoczyły z niego przedmioty oraz kasa - wszyscy, również Mistrz Gry, sugerowaliśmy się wówczas grami komputerowymi i stosowaliśmy przesiąknięte z nich do naszej świadomości niektóre mechanizmy. Graliśmy w tolkienowskim uniwersum a korzystaliśmy z mechaniki pochodzącej z cieniutkiej książeczki będącej czymś w rodzaju dema nadchodzącego podręcznika do Wiedźmina: Gry Wyobraźni. Pożyczonej od kogoś-tam, jeszcze muszę dodać. Gracze wcielali się w postacie znane z książki i brali udział w historii, można powiedzieć, na motywach Władcy Pierścieni. Miałem to szczęście, że praktycznie wszyscy główni bohaterowie byli zajęci - no, oprócz hobbitów, ale przecież nikt wtedy nie chciał grać kurduplem! I tak wcieliłem się w Boromira... który powinien zginąć. Nie ostudziło to jednak mojego entuzjazmu i wszystko byłoby ok, gdyby nie pewna kłopotliwa cecha pierwszego Mistrza Gry, którego bądź, co bądź uważam za niedościgniony autorytet, jeżeli chodzi o sposób snucia opowiadania. Mianowicie imć Kisz (bo takim to mianem towarzysze zwykli do niego się zwracać) znany był ze spóźniania się i zapominalstwa. Tak więc, przez te pierwsze sesje, nawet, kiedy miałem już gotową postać, z braku własnej karty postaci zwykle siedziałem i obserwowałem innych, jak grają. W sumie to sesje zagrane Boromirem można policzyć na palcach ręki pracownika tartaku. Ale nie żałuję...

Na początku mieliśmy tendencję do rozgrywania kampanii, które zaraz później porzucaliśmy na rzecz nowej idei. W gruncie rzeczy nie graliśmy w żaden konkretny setting. Projektowaliśmy karty postaci, by pograć w Kraju Kwitnącej Wiśni, bohaterami z greckiej mitologii, spacetrooperami z Gwiezdnych Wojen. Ale mieliśmy dosyć niewypałów i później wzięliśmy się za Dungeons & Dragons oraz Wiedźmina: Grę Wyobraźni.

Wiedźmaka prowadzonego przez Kisza najlepiej wspominam. Z uśmiechem na ustach przypominam sobie niektóre komiczne sytuacje. Na jednej z sesji bohatrowie musieli opuścić tonący na morzu statek - moja postać (pełniąca profesję wiedźmina, a jak!) znalazła się w pomieszczeniu z wielkim, bogato zdobionym stołem. Zapytałem, czy mógłbym na nim popłynąć (sic!). Mistrz Gry uznał, że zapewni on odpowiednią wyporność i mogę posłużyć się nim niczym łódką :D Oczywiście zaraz spostrzegł, że popełnił błąd w podjęciu takiej decyzji, ale... I tu chwała Mu, bo nauczył mnie jednej podstawowej zasady, którą MG powinien się kierować - mianowicie konsekwentnej postawy. Pozwolił mi dopłynąć na ogromnym ciężkim meblu do brzegu. Może rzucono na niego czar sprawiający, że staje się lekki niczym piórko? Nie wiem. I nigdy się tego nie dowiedziałem. Na brzegu nasi bohaterowie zostali przygarnięci przez tamtejszych mieszkańców. Mój wiedźmin, wypoczęty i najedzony wrócił po pozostawiony na brzegu stół - radości gospodarza-wybawiciela nie było końca. W mig uznał, że najwyraźniej to prezent za gościnę...

Innym razem, gdzieś miedzy niezwykle niebezpiecznymi i godnymi herosów przygodami, nasze postacie wzięły udział w pewnym incydencie pod drzewem. Kto by pomyślał, że można doprowadzić do sytuacji, w której jeden z bohaterów walczy z wiewiórką na drzewie, inny leży pod nim obolały po kilku nieudanych próbach wspinaczki (ech, te kości!) a jeszcze inny, druid, siedzi ze splecionymi dłońmi i odprawia modły do bóstwa o błogosławieństwo :)


Własna twórczość
Z czasem wśród graczy znaleźli się chętni, którzy sami chcieliby podjąć się zastąpienia dotychczasowego Mistrza Gry lub rozpoczęcia równoległej kampanii. Również we mnie zbudziły się takie ambicje. Nawet skleciłem coś w rodzaju mechaniki, którą koniecznie chciałem wypróbować. Nie było jednak to nic więcej jak zbiorowisko zaklęć o nazwach bardziej przypominających hasła do ataku w Pokemonach (np. ognisty potok, głębinowy wir, plazmatyczne pole, czy - omg! - floro-atak), kilku manewrów bojowych wypisanych z książki traktującej o sztukach walki i kilka statystyk potworów. Na dwóch kartkach A4! No więc, nie dość, że twórca gry był ze mnie żaden to Mistrzem okazałem się jeszcze gorszym. Usunąłem się w cień pod postacią "zwykłego" gracza...

Ale własna postać i obecność na sesjach to nie jedyny mój wkład w grę. Zaprojektowałem swoją pierwszą kartę postaci (pierwszą wartą wspominania). Ma się rozumieć do Wiedźmina: Gry Wyobraźni. Przy tej okazji nasze grono jednomyślnie odrzuciło zbędną cechę jaką jest Poruszanie w tejże grze a jej funkcję przejęła niedoceniana Zwinność. Projektów z czasem było coraz więcej. Jeszcze mam szkice do runicznej karty postaci do D&D, które porzuciłem ze względu na małą czytelność. Niektórzy gracze prosili mnie o narysowanie ich bohaterów, bazgrałem po zwykle pustych polach na kartach, gdzie powinien widnieć portret postaci.

W międzyczasie tworzyłem też własną grę autorską, ale nie wychylałem się już z tym zbytnio. Przez lata wraz z doświadczeniem gracza przechodziła przeróżne transformacje; wyrobiłem sobie własne zdanie na temat pewnych zagadnień dotyczących gier fabularnych. Nie jestem nawet bliski ukończenia tej autorki, ale z niczym się nie spieszę. Niech idea dojrzewa.



I co ze mnie wyrosło?
W szkole średniej kontakt z resztą erpegowego grona nieco osłabł, przestałem z nimi grywać. Tak jakoś się potoczyło. Do gier fabularnych wróciłem, kiedy zamówiłem na Rebelu mój pierwszy podręcznik: trzewikowo-m.oraczowa Neuroshima. Nawet nie wiem kiedy zaraziłem miłością do gry kumpli z klasy. Podjąłem się roli Mistrza Gry... i o wiele lepiej mi to wyszło niż przy pierwszym podejściu.

Obecnie grywam, jak tylko czas pozwoli i nadarzy się sposobność ku temu. Ponadto dzięki festiwalowi Gramy zacząłem się interesować również grami planszowymi, karciankami, etc. Gra dla mnie to coś więcej niż turlanie kostuchami i ciułanie punktów. To przede wszystkim emocje ogarniające wszystkich towarzyszy i starcia charakterów między ich postaciami, budowanie nietuzinkowych osobowości oraz klimat ponad fabułę.

Do wpisu dorzuciłem skany kilku lepiej zachowanych materiałów z "tamtych lat". Powspominanie początków tego szaleństwa (no bo, kto z nas jest normalny?) to świetne uczucie. Żałuję, że nie mam tego trochę więcej, nie wszystko przetrwało próbę czasu. Wszelkie przyszłe handouty, rysunki, szkice, karty będę uporczywie chomikował z pasją, by w dalekiej przyszłości skończyć jako stetryczały maniak mający w szafie górę śmieci, które nikogo nie obchodzą. Oprócz niego samego.

6 komentarzy:

  1. 'Pierwszym moim skojarzeniem był jeden z odcinków kreskówki Labolatorium Dextera'

    Ło, stary - ten odcinek jest dla mnie biblią erpegowania ;D. Zwłaszcza gdy Dexa zastąpiła jego siostra ;).

    'Idziecie przez ciemny las... no i idziecie... idziecie... eee... i idziecie... idziecie...

    I wyskakuje SMOK :P.

    A niżej podpisany, pozdrawia ;),
    Skryba.

    PS. Co do ostatniego zdania - e tam. Zobaczysz - 'będziesz miał co opowiadać swoim wnukom' ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wpis. Skany jeszcze lepsze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dexter! Teorio strun! To był najwspanialszy odcinek. Teraz mi przypomniałeś, że dzięki temu odcinkowi zacząłem kojarzyć fakty i właściwie był on jednym z czynników zbliżających do RPG. Damn! Wiedziałem, że o czymś zapomniałem, pisząc swoją notkę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tweet,

    Nie mam Twojego maila, wiec odzywam sie tutaj. W sprawie PDFa karnawalowego - jesli nadal jestes chetny do pomocy, odezwij sie do mnie na maila: seji [ at ] onet pl. Dzieki! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę o kontakt w sprawie tego wpisu na arathi.jakub@gmail.com
    To nie spam - chodzi o publikację materiałów z Karnawału blogowego :)

    OdpowiedzUsuń