11/13/2011

Gramy IV edycja

Może niewiele w mojej okolicy konwentów fantasy czy RPG, ale mogę przynajmniej liczyć na to, że dwa razy do roku mogę z przyjemnością poświęcić dwa dni na wsiąknięcie w świat gier planszowych i karcianek w gdyńskim Parku Technologicznym. Mowa o festiwalu Gramy (więcej informacji tutaj).

Pozwolę sobie zacytować organizatorów:

Formuła imprezy jest prosta - przez dwa dni, sobotę i niedzielę, będzie można przyjść na miejsce imprezy i grać, grać, grać.

Czyli to, co tygryski lubią najbardziej.

Pojawiłem się tam już trzeci raz i już nie mogę doczekać się edycji wiosennej. Tym razem w trochę innym składzie (z dwójką z trzech kumpli, z którymi byłem na poprzednich edycjach nie udało się skontaktować). Nie mniej jednak udało mi się namówić znajomego ze studiów a obecny przyjaciel wziął ze sobą młodszego kuzyna. Oczywiście na takie imprezy nie trzeba przychodzić w większych grupach - na miejscu jest sporo przyjaznych osób, które na pewno przygarnęłyby jakiegoś "samotnika". Miło wspominam jak mój nerwowy dosyć znajomym był w ciągłym konflikcie z przemądrzałym dziesięciolatkiem. Urocze^^ Ten sam nerwus został nawet porównany do Edwarda z Twilight, czego nie zapomnę do końca życia...

Pierwszy dzień był świetny. Od razu rzuciłem się na grę, na którą od dawna ostrzę sobie zęby: The Resistance - Agenci Molocha. Kiedy inni grali w jakąś adaptację rozgrywek żużlowych, ja pochłonąłem instrukcję do neuroshimowej karcianki. Niestety było nas za mało osób, by rozegrać odpowiednią partię (wymagane minimum 5 graczy). Pod koniec wieczoru jednak udało nam się zebrać odpowiednią grupę i... wszyscy byli nią zachwyceni. Proste reguły, dziesięciolatek pojął je w mig, niesamowite emocje wiążące się z odkrywaniem sieci zależności - no i spektakularny finał. Następnego dnia zaopatrzony byłem już we własną talię. Niedługo powinienem napisać coś więcej o tej karciance.

Wracając do festiwalu. Jak zawsze nie udało mi się wziąć udziału w żadnym turnieju (w niedzielę pojawiłem się już w trakcie rozgrywek w Hexa) - mogłem chociaż pokibicować znajomemu. Ogólnie niedziela nie była tak udana jak sobota - ale to ze względu na towarzystwo, nie przez organizację bynajmniej. Ze "stałego składu" została, oprócz mnie, jedna osoba. Gracze, którzy "doszli" byli fajnymi osobami, ale jednak mieli mało do czynienia z grami planszowymi. Graliśmy więc przez większość czasu w prostackiego Munchkina.

Cała impreza jak zwykle udała się przednio - były turnieje, loteria, stos gier wszelakich, stoisko z grami do sprzedaży, dobre zaplecze gastronomiczne (restauracja Eureka). No i ładne dziewczyny rozdawały darmowego RedBulla, wcześniej otwierając ci puszkę zręcznym ruchem palców. Czegóż do życia więcej potrzeba?


1 komentarz:

  1. O tak. Było rewelacyjnie. Atrakcyjne RedBull'anki, Edward i Szymon, który się ciągle przytulał :D Ha! W marcu powtórka prawda? :)

    OdpowiedzUsuń